Dokładnie dwa lata temu, 17 kwietnia zrobiłam największy prezent sobie i swojemu dziecku. W dniu swoich urodzin postanowiłam osłuchać Filipka z angielskim. Mój synek miał wtedy 5 miesięcy.
Nieśmiałe początki…
Celowo napisałam “osłuchać” a nie “wychowywać dwujęzycznie”, bo mój cel był naprawdę skromny. Przez 15 minut dziennie chciałam puszczać angielskie piosenki dla dzieci, chwilę poczytać i ewentualnie powiedzieć kilka zdań w tym języku.
Dlaczego myślałam o 15 minutach dziennie?
Po pierwsze, byłam przekonana, że mówienie do dziecka po angielsku będzie dla mnie trudne ze względu na nieznajomość takiego codziennego i dzieciowego słownictwa. Mój poziom znajomości języka był w tamtym czasie oceniany na C1, czyli całkiem spoko, ale angielskiego używałam głównie w pracy. Nie byłam pewna, czy daleko zajadę na biznesowym angielskim.
Po drugie, nie chciałam “zepsuć” dziecka – spowodować, że owszem, angielski będzie znał, ale będzie mówił z brzydkim akcentem albo będzie popełniał błędy.
Po trzecie, nie wyobrażałam sobie, że przez czas z angielskim miałby ucierpieć język polski. Od urodzenia dużo czytałam Filipkowi i bałam się trochę, że angielski ukradnie nam ten czas z książką 😉

Jak rozwiałam swoje wątpliwości?
Ogromne wsparcie dostałam na grupie na FB Uczę swoje dziecko angielskiego | Bilikid.pl prowadzonej przez Paulinę Tarachowicz. Pod postem, w którym napisałam o swoich obawach związanych z wprowadzeniem maluszkowi angielskiego dziewczyny napisały ponad 100 motywujących komentarzy. Nie było to tylko klepanie po plecach, a przede wszystkim konkretne wskazówki oraz informacje o tym, jak u nich wygląda dwujęzyczność, jakie są efekty i że warto spróbować. Wśród dziewczyn, które bezinteresownie udzieliły mi wskazówek była m.in.. Paulina (Bilikid), Agnieszka (Teachyourbaby), Justyna (Englishspeakingmum) i Marta (Lenaspeaks) – thank you!!! Wczoraj specjalnie odszukałam ten mój post i aż łezka mi się w oku zakręciła czytając komentarze 🙂
Jak faktycznie zaczęłam?
Przez pierwsze dni włączałam piosenki i mówiłam kilka zdań po angielsku pilnując tych 15 minut 😉 Spodobało mi się to 😉 Chciałam więcej! Kupiłam kilka pięknych książeczek dla maluchów, które po prostu chciało się czytać i totalnie przepadłam. Z kilkunastu minut angielskiego dziennie nagle, bez żadnej spiny czy większego wysiłku zrobiło się kilka godzin. Kiedy karmiłam Filipa (a było to praktycznie non stop) notowałam sobie dzieciowe zwroty. Nie czułam się ani zmęczona angielskim, ani sfrustrowana tym, że czasem zabrakło mi jakiegoś słowa. Kiedy nie wiedziałam, jak coś powiedzieć po angielsku, to albo tłumaczyłam na okrętkę, albo przechodziłam na polski. Starałam się nie mieszkać w jednym zdaniu angielskiego i polskiego. Jak przeszłam na polski, to już kilka zdań po polsku powiedziałam.
Słuchaliśmy sporo piosenek po angielsku. Zakochałam się w Pomelody i stopniowo wykupywałam wszystkie produkty 😉 Na Youtube puszczałam też czasami Super Simple Songs albo wersje read aloud niektórych książek (najczęściej Erica Carle). To wszystko dało mi pewność, że synek osłucha się i nabędzie prawidłową wymowę i ładny akcent.
Na początku nasz angielski był trochę tajemnicą. Tata Filipka był bardzo pozytywnie nastawiony do mojego pomysłu, natomiast reszta rodziny nie była wtajemniczona i przy nich oraz przy znajomych mówiłam do Filipka po polsku. Po jakichś 2-3 miesiącach już nie robiliśmy z dwujęzyczności tajemnicy, ale rzadko kiedy decydowałam się na mówienie do Filipa po angielsku przy osobach trzecich. Nadal za tym nie przepadam (mam wrażenie, że popełniam wtedy więcej błędów i obawiam się, że ktoś pomyśli, że brzydko mówię – serio, cały czas mam takie durne obawy, mimo że przez 2 lata nie usłyszałam ani słowa krytyki w tym temacie) . Czasem mimo wszystko używam angielskiego przy innych – przy znajomych, rodzinie, na placu zabaw, a czasem nie – nie nakładam na siebie presji.

Drugi język
Z angielskim szło nam naprawdę gładko – po kilku tygodniach już nawet nie wyobrażałam sobie naszego życia bez tego języka. Gdy Filip miał 10 miesięcy postanowiłam wprowadzić 15 minut dziennie francuskiego, bo tak naprawdę to ten język zawsze kochałam. Francuski był większym wyzwaniem, bo przez kilka lat praktycznie nie miałam z nim kontaktu (wcześniej mój poziom to też było C1), trudniej jest też zdobyć ciekawe książki. Spróbowałam dokładnie w ten sam sposób jak przy wprowadzaniu angielskiego i doznałam szoku. Kiedy wypowiadałam pierwsze słowa po francuski Filip zaczął się śmiać 🙂 Nigdy tego nie zapomnę. Tak było przez kilka dni. Potem już chyba francuski stał się dla niego normalnością i nie reagował w tej sposób
Kiedy było widać pierwsze efekty “działania” dwujęzyczności?
Niestety nie notowałam żadnych kluczowych momentów. Filipek rozwijał się w normie i reagował na komunikację po angielsku tak samo, jak po polsku. Na dość wyrównanym poziomie przebiegał też u niego rozwój mowy – pamiętam, że na początku pilnowałam wypowiadanych przez niego słów, po prostu je spisywałam i liczyłam. Kiedy miał około 12-18 miesięcy, mówił ich mniej więcej tyle samo w obu językach. Były to raczej przeciętne ilości jak na dany wiek – tzn. po środku widełek wskazywanych przez logopedów. Kiedy Filip miał ok. 20 miesięcy wybraliśmy się na wizytę do neurologopedy. Potwierdziła ona, że rozwój mowy przebiega prawidłowo.
Francuskiego robiliśmy w tamtym czasie jakieś 15-60 minut dziennie, prawie codziennie. Efekty też były widoczne – synek pięknie wchodził w interakcje, ale nie wypowiedział ani jednego słowa po francusku 🙂
Jakie efekty widzę po dwóch latach?
Obecnie Filipek ma 2,5 roku. Dominuje u niego angielski (ta przewaga zaczęła być widoczna, gdy zaczął składać zdania – chwilę po drugich urodzinach). Obecnie po angielsku buduje trzy-czterowyrazowe zdania, ma bogate słownictwo (oceniam to subiektywnie 😉 ) Zaskakuje mnie często wykorzystaniem różnych czasów w zdaniach (I’m hiding, I took it, Daddy is at work…) czy np. liczby mnogiej rzeczowników nieregularnych (I see a mouse. I see two mice). Oczywiście popełnia też błędy i nie rozkminił jeszcze wielu struktur (np. cały czas mówi my backpack zamiast your backpack. Błędów jest dużo więcej, po prostu ich nie pamiętam, bo mnie nie martwią i nie zwracam na nie uwagi.
Dużo mniej mówi po polsku, bo tak naprawdę zdecydowaną większość dnia, tygodnia i miesiąca spędza ze mną, a ja już od dawna jakieś 90% czasu mówię do niego po angielsku – tata Filipka pracuje do późna i w tygodniu chłopaki praktycznie się nie widzą, nadrabiają polski tylko w weekendy. Na ten moment Filip mówi pojedyncze słowa po polsku, maksymalnie dwuwyrazowe zdania. Do niedawna na wszelkie pytania zadawane po polsku i tak odpowiadał po angielsku. Po angielsku też zwracał się do wszystkich rozmówców (taty, rodziny, innych dzieci na placu zabaw…). Dopiero od kilku dni widzę zmianę. Ostatnio na pytania zadawane po polsku również zaczął odpowiadać po polsku – oczywiście na miarę swoich możliwości. Zaczął też inicjować rozmowy z tatą po polsku. Zdarza się też ostatnio, że gdy coś chce opowiedzieć, do taty odzywa się po polsku a mi to samo słowo mówi po angielsku.
Często pytam Filipka, czy chce poczytać książkę po polsku czy po angielsku (bez pokazywania konkretnych tytułów) i młody decyduje. Zazwyczaj wybiera angielski, więc dla mnie to kolejny dowód na to, że odróżnia dość dobrze te dwa języki.

Jeśli chodzi o francuski, to trochę nawaliłam. Przez jakieś 7-8 mies szło nam bardzo fajnie i widziałam efekty tych 15-60 minut dziennie, ale potem wróciłam na jakiś czas do pracy, nawarstwiło mi się dużo innych spraw i o francuskim po prostu zapominałam. Raz od wielkiego dzwonu coś po francusku poczytałam. W pewnym momencie Filip zaczął się bardzo denerwować, gdy mówiłam lub czytałam po francusku. Już na sam widok niektórych książek zaczynał się buntować… Czasem udawało mi się go zagadać i bezboleśnie na francuski przejść, ale to już były naprawdę okazjonalne sytuacje. Na razie odpuszczam, bo sama nie mam na niego przestrzeni w głowie. Myślę, że kiedy sama będę gotowa na powrót do tego języka, to damy radę 🙂
W lutym zaczęliśmy chodzić raz w tygodniu na chiński. Zajęcia były super, coś tam nawet powoli ogarnialiśmy, ale niestety w związku z pandemią spotkania zostały przeniesione do onlajnu. W naszym przypadku taka forma raczej by się nie sprawdziła, więc po prostu poczekam, aż będziemy mogli uczestniczyć w zajęciach stacjonarnych.
Czym się w wspierałam otaczając dziecko językami?
Zawsze powtarzam, że dla mnie największym wsparciem w dwujęzycznym wychowaniu dziecka są książki. Wspólna lektura jest po prostu wspaniałym czasem bliskości, ale też okazją do poszerzenia słownictwa, poznania przeróżnych struktur gramatycznych i leksykalnych (których sama w mowie pewnie nigdy bym nie użyła) czy chociażby zdobywania wiedzy o świecie. Wiele wspaniałych książek pokazuję na moim Instagramie. Uwaga – niektóre pozycje pomagają nam też w osłuchaniu się z ładną wymową i akcentem – mamy w naszej biblioteczce książki z płytami CD albo kodami QR oraz książki samoczytające. Zdarza nam się również słuchać książek z Youtube.
Piosenki również towarzyszą nam od początku dwujęzycznej przygody. Najbardziej lubię wcześniej wspomniane Pomelody (m.in. za różnorodność aranżacji, muzykę z całego świata), Super Simple Songs i Barefood Books. Od Jazzowanki uczyłam się natomiast różnych pokazywanek 😉
Korzystaliśmy też z różnych platform online – tak naprawdę przede wszystkim ze względu na stosowanie metody Domana, ale też przy okazji fajnie wspierały nas w nabywaniu języków. O platformach pisałam tutaj.
Po pierwszym roku życia od czasu do czasu Filipek oglądał też bajki – najbardziej polubił Binga i niedawno zauważyłam, że podchwycił trochę zwrotów z tych filmików. Po francusku czasem oglądał Caillou a po chińsku filmiki z kanału Little chinese fox. Moje dziecko niestety szybko się uzależnia od ekranu, więc aktualnie jest na całkowitym detoksie i bajek nie ogląda 🙂
Dwa – trzy miesiące po tym, jak zaczęłam mówić do Filipka po angielsku zaczęłam organizować playdates, czyli spotkania z innymi mamami i ich dziećmi, na których mówiłyśmy po angielsku. Nasze dzieci były wtedy malutkie, więc prawdę mówiąc mam wrażenie, że najwięcej z tych spotkań korzystałyśmy my same 😉 Spotykałyśmy się regularnie przez wiele miesięcy. Teraz niestety mamy ze sobą kontakt tylko online.
Kilka miesięcy temu udało mi się znaleźć studentkę z Zimbabwe, która przychodzi do nas na kilka godzin w tygodniu, żeby pobawić się z Filipkiem po angielsku. Dla mnie to optymalna opcja – mam od czasu do czasu te trzy godzinki na pracę w ciągu dnia, a jednocześnie F ma kontakt z inną anglojęzyczną osobą.
Kiedy Filip miał jakieś półtora roku, zaczęłam w zabawie wykorzystywać karty obrazkowe. Super się u nas sprawdzały – najpierw korzystałam z gotowców, ale finalnie zaczęłam tworzyć swoje, dopasowane do naszych potrzeb (czyli np. z całymi frazami jako podpis i z realnymi zdjęciami. Część tworzonych przeze mnie materiałów możecie nabyć w sklepie.
Co z tej dwujęzyczności mam dla siebie?

Jednym z wielu powodów, dla których zależało mi na osłuchaniu dziecka z angielskim było to… abym podczas przerwy w pracy zawodowej nie straciła totalnie kontaktu z tym językiem. Po dwóch latach mówienia do dziecka po angielsku mam wrażenie, że mój poziom angielskiego jest wyższy 🙂
Nasza przygoda wyzwoliła we mnie chęć dzielenia się naszym doświadczeniem i być może zainspirowania innych osób – to z tego powodu ponad rok temu założyłam konto na instagramie The_very_little_reader.. Dzięki wiadomościom od Was wiem, że to się udało 🙂
Zaczęłam też rozwijać skrzydła na innych polach – zostałam przedstawicielką brytyjskiego wydawnictwa Usborne. Dzięki temu nie tylko zamawiam genialne książki dla Filipka, ale też dostarczam je Wam 🙂 Daje mi to ogromną radość i satysfakcję, a także pozwala na dorobienie kilku groszy. Prowadząc taką działalność wiele się też uczę – o sobie i wychodzeniu ze swojej strefy komfortu, ale też o Waszych potrzebach i preferencjach 🙂 Jeśli chcecie więc zamówić genialne książki dla swoich dzieci, albo dołączyć do zespołu Usborne i kupować książki bezpośrednio w wydawnictwie, dajcie znać. Chętnie powiem Wam, jak to wygląda od kuchni.
Last but not least – kilka miesięcy temu zaczęłam Tworzyć i udostępniać dwujęzyczne materiały. Zaczęło się od bardzo entuzjastycznie przyjętego e-booka z zabawami sensorycznymi, .a potem dwujęzycznych kart edukacyjnych oraz zestawów z książkami do czytania globalnego. Przygotowywanie takich materiałów to coś, bez czego już nie wyobrażam sobie mojego życia 🙂

Co zrobiłabym inaczej?
Jeśli chodzi o angielski, to chyba nic bym nie zmieniła. Naprawdę jestem bardzo szczęśliwa, że spróbowałam i tak fajnie nam idzie. Jak będzie dalej – nie wiem. Mam natomiast poczucie, że zrobiłam to, co mogłam biorąc pod uwagę moje zasoby.
Inaczej podeszłabym do francuskiego. Tzn. nie odpuściłabym tego języka, co stało się przede wszystkim przez moje gapiostwo i zapominanie o nim w ciągu dnia. Kiedy zaczynałam wdrażać francuski miałam nastawiony budzić na 17, żebym o tym czasie na kolejny język nie zapomniała. Później poczułam się za pewnie i zrezygnowałam z takiej przypominajki. To był duży błąd, ale uwierzcie mi, nie biczuję się z tego powodu 🙂
Generalnie jestem naprawdę szczęśliwa, że zdecydowałam się na dwujęzyczność zamierzoną. Chętnie dalej będę dzieliła się z Wami naszą przygodą, jeśli tylko macie na to ochotę 🙂
2 komentarze
English Speaking Mum
22 kwietnia, 2021 at 9:00 amDzięki za podzielenie się swoimi doświadczeniami, czytałam wpis z uśmiechem na ustach 🙂 fajnie że opisałaś Wasza drogę tak szczegółowo i wielowątkowo. Jedną rzecz zabiorę z niego dla siebie: nastawianie zegarka na drugi język obcy czyli u nas niemiecki. Mam nadzieję że i u nas się sprawdzi🙂
Kasia
22 kwietnia, 2021 at 10:30 pmDziękuję i gratuluję dotarcia do końca, trochę się rozpisłam 🙂